Kryzys pod tytułem „nie chce mi się”.
Ostatnio dopadł mnie mój pierwszy w życiu jogowy kryzys. Co to znaczy? To znaczy, że myśl pod tytułem „nie chce mi się” stała się silna, jak nigdy dotąd. Drugiego dnia to samo, i trzeciego też. Dla niektórych to nic nadzwyczajnego, ale dla mnie to jednak nowość, więc postanowiłam sprawdzić co się za tym kryje i dałam sobie na luz. Uznałam, że skoro wiem już, jak się motywować, i jak nie słuchać wymówek , to może warto jest też sprawdzić, jak to jest sobie odpuścić? I wiecie co? W jakiś dziwny sposób poczułam się z tego dumna.
Co jest źródłem motywacji?
Uświadomiłam sobie, że za tą zdolnością do motywowania kryje się całkiem spory lęk, przed tym co będzie jak sobie odpuszczę. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ten strach się we mnie nagromadził. Strach przed tym, że stracę to, co wypracowałam, że stracę siłę, elastyczność, czy nawet, że przytyję. A przecież nie chodzi o to, żeby motywacją był strach. No dobrze, jeszcze motywacją do praktyki jogi jest dobre samopoczucie po, ale po latach regularnej praktyki, zapomina się już, jak to było bez, więc tego teraz nie liczę.
Także dla odmiany odpuszczenie sobie uznałam za swoje niemałe osiągnięcie. W ten sposób, poczułam radość i dumę z tego, że ten strach pokonuję, że leżę i nic nie robię, a nadal jestem zadowolona z siebie i z życia. Poczułam dumę z tego, że akceptuję siebie, taką jaką jestem i nie muszę niczego sobie, ani nikomu udowadniać. Przecież w życiu nie chodzi tylko o to, żeby nieustannie przekraczać swoje granicę. Wtedy można się zapędzić i zapomnieć o tym, że pierwotnym źródłem motywacji powinna być przede wszystkim radość.
Odpuszczenie.
Tak więc przez pierwsze trzy dni nie robiłam nic i uczyłam się poczucia, że dalej jestem tą samą osobą, mimo tego, że nie robię swojej codziennej praktyki. Pracowałam nad tym, żeby nie narzucać za to na siebie poczucia winy.
Zaakceptowanie swoich słabości to też ogromna sztuka. Oczywiście początkowo, trudno nam jest je pokonać, ale po pewnym czasie można zacząć mieć problemy i w drugą stronę. Problemy z ich zaakceptowaniem i pokonaniem strachu, że życie się diametralnie zmieni, jeśli sobie na nie pozwolimy.
Przedefiniowanie motywacji na nowo.
Po trzech dniach wróciłam do praktyki, ale znacznie wolniej, spokojniej, z większą uważnością, bez poczucia, że coś muszę. I wiecie co, radość powoli wraca. Robię tyle ile mam ochotę i to, na co mam ochotę, kierując się potrzebami mojego ciała. Po odrzuceniu tego poczucia wewnętrznego przymusu mogę znowu cieszyć się z tego co robię. Choć ciągle jeszcze mniej niż zwykle, to za to z większą radością.
Co do tego, że joga dobroczynnie działa na ciało i umysł, to nie mam wątpliwości i wiem, że to się nigdy nie zmieni. Ale zabawę można sobie popsuć takim motywowaniem się na siłę. Zmuszaniem się do wysiłku, żeby sobie i komuś coś udowodnić.
Akceptacja swoich słabości.
Uważam, to za swoje osiągnięcie, że dałam sobie na luz, bez obawy, że będę gorszym człowiekiem, jeśli czegoś nie będę potrafić. Najważniejsze jest, żeby podążać za potrzebami swojego ciała, a nie swojego ego. Na dłuższą metę, to jest właśnie strategia zwycięstwa. W końcu zabawa, to też najlepszy sposób na naukę. Akceptując to, co się nam w życiu przytrafia i próbując nowych ścieżek, możemy się nieustannie uczyć i rozwijać.
A gdy pojawiają się kryzysy, to dobrze sobie trochę odpuścić. Trochę tak jak dziecku, któremu raz na jakiś czas dobrze jest pozwolić nie pójść do przedszkola. Tak, żeby sobie przypomnieć, że jednak robimy to, bo chcemy, a nie bo musimy. Wtedy znowu pojawia się radość i wewnętrzna motywacja.