Na wstępie chciałabym podkreślić, że w poniższym poście opisuję moją własną historię z niedoczynnością tarczycy. Post ten, nie stanowi uniwersalnej porady lekarskiej. Każdy przypadek może być inny. Mam jednak nadzieję, że przynajmniej części z was moja historia doda trochę otuchy i wiary w naturalne siły obronne organizmu. Niestety większość z nas, jest tak przyzwyczajona do pomocy lekarskiej, że nie wierzy, że choroby można wyleczyć bez leków. Wiem coś o tym, bo sama tak kiedyś myślałam. A jednak wiara naprawdę może czynić cuda. Jeśli tylko nie wprowadzicie się w dodatkowy stres przypinając sobie łatkę osoby chorej, to szanse na wyzdrowienie są duże. Większość chorób ma podłoże emocjonalne. Dowodem na to jest fakt, że nawet wirusy i bakterie nie wszystkich jednakowo atakują. Zachorują tylko te osoby, które są osłabione i nie wierzą, że są silne. Ale do rzeczy!
Zapalenie tarczycy
Historia moich problemów z tarczycą zaczęła się od wirusowego zapalenia tarczycy. Można powiedzieć, że to był wirus i nie dało się temu zapobiec. Tak też na początku myślałam. Ale to nie był żaden specyficzny wirus. To był wirus, który postanowił zaatakować akurat moją tarczycę. I teraz wiem, że to dlatego, że w tym czasie doświadczałam dużego stresu. Wcześniej nie miałam, żadnych problemów z tarczycą. Do tego stopnia, że kilka dni mi zajęło zorientowanie się, że ten ból w okolicy szyi, to nie jest zapalenie gardła. Aby zrobić szybciej badania udałam się na ostry dyżur. Tam okazało się, że zapalenie jest tak intensywne, że dosłownie zamknęli mnie w szpitalu, nie dając mi opcji wyjścia na własną odpowiedzialność. Spędziłam w szpitalu tydzień. Zrobiono mi różne badania i zdiagnozowano zapalenie tarczycy. Przepisano sterydowe leki przeciwzapalne oraz leki obniżające ciśnienie do stosowania przez kilka miesięcy. Nie jestem zwolenniczką leków, więc leki te odstawiłam zaraz po wyjściu ze szpitala, a zapalenie ustąpiło całkowicie mniej więcej po tygodniu.
Niedoczynność tarczycy
Zgodnie z zapowiedziami lekarzy, po fazie zapalenia powodującego też nadczynność, moja tarczyca przeszła w fazę niedoczynności. Moje TSH skoczyło do 12 i można powiedzieć, że wtedy spałam na stojąco. Bardzo wiele wysiłku kosztowało mnie utrzymanie aktywnego życia, a moja waga nagle skoczyła. Wtedy bardzo się przestraszyłam i poszłam do lekarza, który przepisał mi terapię hormonalną. Nie czułam się wtedy na siłach, aby wyzdrowieć samodzielnie. Do tego USG tarczycy wskazywało, że moja tarczyca jest mała, i to dlatego jest niewydolna. Czy była taka wcześniej, czy zmalała przez stan zapalny, tego niestety się już nie dowiem.
Brałam syntetyczne hormony tarczycowe przez kilka miesięcy, aż w końcu moje samopoczucie poprawiło się na tyle, że moja wiara w siebie wróciła. Zdecydowałam, że jeśli nie podejmę próby wyzdrowienia, to skażę się na uzależnienie od leków do końca życia. Taką wersję zasugerowała mi wtedy lekarka robiąca USG. Powiedziała, że gdy bierze się hormony, to tarczyca traci motywację do tego, aby je samodzielnie produkować. A ja bardzo nie lubię być od czegoś uzależniona i wizja konieczności brania hormonów do końca życia przeraziła mnie bardziej, niż moja choroba.
Walka o zdrowie
Postanowiłam zawalczyć o zdrowie. Niestety zwykle jak coś postanowię, to nie mam cierpliwości do sprawdzania po kolei co działa. Zastosowałam więc wszystkie znane mi metody na raz. Skorzystałam z pomocy lekarza ajurwedyjskiego i wykupiłam kurację ziołami na pół roku (Kanchanara Gugulu, Varanadi Kwatham, Punarnavadi Kwatham, Chandraprabha Vatika). Wyeliminowałam z diety gluten, nabiał i soję, suplementowałam witaminę D, witaminy B, cynk, selen, oraz dużo więcej spałam i odpoczywałam. Po 3 miesiącach takiej kuracji odstawiłam hormony. Po miesiącu TSH skoczyło do poziomu 5-6, ale byłam wytrwała i po kolejnych 3 miesiącach okazało się, że jestem zdrowa! Wszystkie hormony się ustabilizowały! Moje szczęście, jak się domyślacie trudno jest opisać słowami! Skakałam z radości i dziękowałam swojej tarczycy za to, że jest taka dzielna.
Kryzys – chwila próby
Nie miałam problemów z tarczycą przez kolejny rok, aż przyszły kolejne zawirowania emocjonalne i w konsekwencji ponowne osłabienie tarczycy, czyli kolejna faza niedoczynności. Znowu TSH wyniosło ponad 10, i znowu zaczęło się życie, jak we mgle. Znowu spadek wiary w siebie i strach, na skutek którego wróciłam do hormonów syntetycznych. Lekarze twierdzili, że moją tarczyca ze względu na swój rozmiar nie jest w stanie wyprodukować potrzebnej ilości hormonów.
Przez kolejne 6 miesięcy brałam hormony syntetyczne, aż do momentu, w którym znowu poczułam, że dam radę i po prostu je odstawiłam. Przez pierwsze 2 miesiące trzymałam dietę bez glutenu i nabiału, ale potem wyjechałam do Indii i w podróży nie sposób było utrzymać dietę. Przy tym drugim podejściu byłam już dużo spokojniejsza i nie robiłam ciągle badań. Stwierdziłam, że potrzebuję czasu. Uznałam, że lepiej nie wiedzieć, bo jeśli wyniki nie będą jeszcze dobre, to moja pewność siebie może się tylko zachwiać. Poza tym czułam się dobrze. Wiedziałam, że nawet jeśli nie jest idealnie, to na pewno nie jest źle, bo stan dużej niedoczynności potrafiłam już rozpoznać.
Badanie zrobiłam jakoś po 4 miesiącach i odnotowałam kolejny sukces! Moje wyniki znowu były w normie! Oczywiście tarczyca nadal jest mała, i to się już nie zmieni, ale potrafi pracować wydolnie! Spotkałam takiego lekarza, który stwierdził, że jeśli czuję się dobrze, to nie ma powodu do zmartwienia, nawet jeśli wyniki są bliżej górnej granicy normy.
Niedoczynność tarczycy jako mechanizm obronny organizmu
W całej mojej walce o zdrowie bardzo pomogło mi zrozumienie, że niedoczynność tarczycy jest tak naprawdę reakcją organizmu, która pomaga nam przetrwać stresujące momenty. Osoba z niedoczynnością tarczycy nie jest w stanie przeżywać stresu. Jest tak otępiała, że w ogóle ledwo kojarzy co się dzieje. Wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie i świat jest jakby za mgłą… To jak tu się stresować?
Takie podejście pomogło mi w opanowaniu strachu przed chorobą. Nie bałam się, że coś złego się ze mną dzieje i mogłam odnaleźć wiarę w siebie. Wtedy, to zrozumienie przyszło do mnie samo. Teraz wiem, że to samo stanowisko prezentuje Biologia Totalna (Recall Healing), która jest moją ostatnią fascynacją i otworzyła mi oczy na wiele spraw. Teraz już jestem pewna, że choroby mają podłoże emocjonalne, a organizm ma naturalne zdolności do samouzdrawiania. O tym, może kiedyś napiszę oddzielny post, a póki co polecam zapytanie o to wujka Google’a.
Terapia jodem wg Zięby
Chcę jeszcze dodać kilka słów na temat mojego doświadczenia z terapią jodem promowaną przez Jerzego Ziębę. Próbując wszystkich metod po kolei próbowałam także tej metody. Mnie osobiście nie pomogła, a nawet podejrzewam, że zaszkodziła. Przyjmowanie dużych dawek jodu może spowodować efekt Wolffa-Chaikoffa, czyli chwilowe zaprzestania wychwytu jodu przez tarczycę, które powoduje zaprzestanie produkcji hormonów. Zjawisko to, zostało wykorzystane po katastrofie w Czarnobylu, kiedy to chciano, aby organizm nie wchłaniał radioaktywnego jodu ze środowiska. Wtedy to było konieczne, dzisiaj należy zachować dużą ostrożność. Moje wyniki po zastosowaniu tej terapii się pogorszyły. Pomimo tego, że stosowałam ją wraz ze wszystkimi suplementami ochraniającymi zalecanymi przez Jerzego Ziębę. Może pogorszenie to tylko zbieg okoliczności, ale na pewno nie zaobserwowałam poprawy.
Nie poddawaj się!
Czasami w życiu mamy takie momenty, w których nie mamy siły i poddajemy się, bo chcemy, żeby ktoś rozwiązał nasz problem za nas. To zrozumiałe, ja też miałam takie momenty, w których myślałam, że przecież tyle osób bierze hormony i sobie świetnie z nimi żyje, więc moje życie też będzie dzięki nim łatwiejsze. Myślałam sobie, że będę miała więcej energii, lepszy metabolizm i lepszą figurę… Ale potem przychodziły takie momenty, w których przerażało mnie bycie uzależnionym od czegoś do końca życia. Irytowała mnie także świadomość, że z czymś sobie nie mogę poradzić sama. Wtedy znajdowałam w sobie siłę. Podejmowałam decyzję, że dam radę, i dawałam radę. Tego wam też życzę, abyście odnajdowali w sobie siłę i nie poddawali się zbyt szybko! Być może pojawią się jeszcze kolejne zawirowania, ale teraz już wiem, że niedoczynność tarczycy nie musi być wyrokiem, a wiara może czynić cuda 🙂