Każdy kto był w Indiach, właściwie mówi to samo, jest to kraj, który można kochać albo nienawidzić. Wywołuje tak silne emocje, że nie ma opcji pośrednich, albo się zakochujesz, albo nigdy więcej nie wracasz. Ja jestem w pierwszej grupie – kocham Indie.
W tym roku minęło dokładnie dziesięć lat od czasu, kiedy pierwszy raz pojechałam do Indii. Od tego czasu byłam w Indiach już siedem razy i spędziłam w nich łącznie dziewięć miesięcy. W tym roku miałam ochotę pojechać dla odmiany gdzie indziej, ale okazało się, że Indie to jednak swojego rodzaju nałóg. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że nie zjem dosy (naleśnik z mąki ryżowej i maki z soczewicy smażone na gorącej blasze), i że mnie tam w ogóle w tym roku nie będzie. Wyszło na to, że kocham Indie i koniec końców znowu pojechałam do Indii.
Tym razem pojechałam tam z nastawieniem, że kocham Indie, bo to jedno z najwspanialszych miejsc na ziemi i zapomniałam o tym wszystkim, co jednak w Indiach jest trudne. Muszę więc przyznać, że przez to nastawienie, przez pierwszy tydzień czy dwa, pomimo zachwytu ciepłem i jedzeniem zastanawiałam się, co ja właściwie tam znowu robię i czemu wydawało mi się, że Indie są takie fantastyczne… Zapomniałam, że Indie to nie tylko bajka i pojawiło się we mnie zniecierpliwienie na ten chaos, hałas, brud i niestety często głupotę i brak szacunku.
Na przykład w Indiach nikt nie respektuje praw pieszych na przejściu dla pieszych, nawet jeśli na skrzyżowaniu stoi policjant. Nikt nie rozumie pierwszeństwa wysiadających z pojazdów, i każdy chce być pierwszy. W związku z tym, trzeba się bardzo mocno pchać, żeby wysiąść z pociągu, bo inaczej zostanie się wepchniętym z powrotem do środka. Ponadto jedynym narzędziem do kierowania ruchem drogowym jest klakson, używany bez ograniczeń. W związku z tym na ulicach jest jeden wielki, ciężki do zniesienia, hałas. Do tego śmiecie wyrzucane są za siebie, albo za okno i nikt ich nie sprząta…
Co ja znowu tam znowu robię i co takiego tak kocham w tych Indiach?
Po tych dwóch tygodniach przypomniałam sobie jednak, że właśnie kocham Indie za to, że są tak zupełnie inne niż nasza cywilizacja. Tak zupełnie zmieniają perspektywę i wytrącają z utartych schematów. Czasem są to trudne doświadczenia, ale jednak jedyne w swoim rodzaju. To swojego rodzaju podróż w czasie i przestrzeni. Trzeba pozbyć się swojego systemu wartości oraz oceniania, i na nowo odnaleźć się w rzeczywistości. Trzeba na nowo nauczyć się tak prostych zachowań, jak przechodzenie na drugą stronę ulicy, bo jednak w tym całym chaosie kryje się pewien porządek. To, że nikt nie zatrzymuje się, gdy chcesz przejść na drugą stronę ulicy, to nie znaczy, że cię rozjedzie, gdy już na nią wejdziesz. Gdy chcesz przejść, po prostu wchodzisz na ulicę i mijasz pojedynczo samochody, czekając na wolną przestrzeń na środku ulicy. Wbrew pozorom, oni są bardzo czujni, bo są przygotowani na to, że zupełnie nieoczekiwane wydarzenia mogą się wydarzyć. Jak na przykład, że krowa nagle zdecyduje się wejść na ulicę, i się na jej środku położyć. Człowieka można wystraszyć, ale krowy nie, one robią sobie co chcą, więc trzeba być czujnym.
Praktyka odcinania się od bodźców zewnętrznych.
W przypadku hałasu, przypomniało mi się, że może być on wyjątkową motywacją do szczególnej praktyki odcinania się od bodźców zewnętrznych i nie reagowania na dźwięki. I z czasem, to się rzeczywiście udaje. Jeśli tylko odpuści się reagowanie frustracją na hałas, to z czasem można przestać go zauważać. Gorzej jeśli nas złości głupota tego systemu, wtedy można zwariować.
Uwalnianie się od swoich fobii.
Podobnie jest z wszechobecnym brudem, można z czasem przywyknąć. I choć może zabrzmi to śmiesznie, to jest to jedno z moich ulubionych wyzwań w Indiach. Dorastałam w bardzo czystym domu i pełna byłam rożnych przekonań na temat czystości. Zawsze myłam ręce po dotykaniu klamek i pieniędzy, bo przecież pełne są one bakterii. W Indiach, tak jakby nikt jeszcze o tym nie słyszał. Tymi samymi rękami przyjmują pieniądze i nakładają jedzenie nie myjąc rąk w międzyczasie. Do sklepu spokojnie można przyjść i pomacać wszystkie ciastka, aby wybrać sobie jedno. Jeśli jedzenie spada na podłogę, również nie stanowi to problemu, bo i tak za chwilę ląduje ponownie na talerzu. Talerze często są tylko przepłukiwane wodą z kubła, warzywa i owoce wcale nie są myte…
W naszej cywilizacji brzmi to jak koszmar, prawda? Co więc można zrobić gdy już tam jesteś? Masz do wyboru dwie drogi uciekać, abo natychmiast przestać wierzyć w zarazki. Ja wybrałam tą druga drogę i żyję, więc może jednak to w naszej cywilizacji się przesadza? Może zagrożenie nie jest tak duże, jak nam się wydaję. Ja jadłam w tych wszystkich kuchniach na ulicy, piłam wodę podawaną w lokalnych restauracjach, czasem z kranu, czasem z brudnej plastikowej beczki i jakoś nic mi się nie stało. Może to jednak my przesadzamy wyjaławiając nasze życie z bakterii. Jedna z teorii mówi, że przyczyną chorób autoimmunologicznych jest brak bakterii, z którymi nasz organizm mógłby walczyć. Dlatego atakuje sam siebie. Dla mnie to zawsze cudowne doświadczenie, kiedy uwalniam się od tych moich małych fobii, bo po prostu nie mam innego wyjścia. Można albo przestać się tym przejmować, albo żyć w nieustannym strachu przed chorobą.
Niezwykła umiejetność celebracji życia.
Kolejną ważną rzeczą, którą bezwzględnie kocham Indie, jest ich umiejętność celebracji życia. Te wszechobecne kolory, świeże kwiaty i kadzidła. Te śpiewy w świątyniach i granie na instrumentach. Muzyka jest nieodłącznym elementem życia, można ją usłyszeć nawet w autobusie, a wszystko po to, by żyło się weselej. Na co dzień na ulicy, można spotkać kolorowe parady ludzi grających i tańczących, bo zawsze jest jakiś powód do świętowania, który warto wykorzystać.
Prostota i radość życia.
I jeszcze ta ich prostota życia i radość. Nie ważne jak wiele posiadają, a jednak potrafią się cieszyć tym co mają, nawet jeśli mają tylko kocyk na ulicy i siebie nawzajem. To jest dla mnie zawsze ogromna lekcją przypominającą, że szczęście zależy tylko od nas samych. Dobrze jest się czasem zatrzymać i zapytać dokąd tak biegnę i czy czegoś przypadkiem czegoś po drodze nie gubię?
Gdy przyszedł czas wyjazdu, to znowu była we mnie nostalgia, że muszę to miejsce opuścić. Jednak kocham Indie. Kocham za te przemiany, które we mnie wywołują i za te rzeczy, o których mi przypominają, jeśli w pędzie życia codziennego zapominam się zatrzymać. Na co dzień możemy działać według utartych schematów, ale będąc tam trzeba zapomnieć o wszystkim i bardzo mocno być tu i teraz, aby się tam odnaleźć.
Jeśli chcesz obejrzeć więcej zdjęć zajrzyj tutaj.
Wiem co czujesz, choć ja mam chyba dużo bardziej ambiwalentny stosunek do Indii 😉 No i nie uważam, że zagrożenia to kwestia wiary, bo sama mało nie umarłam w Indiach na czerwonkę – bardzo realną i mierzalną w badaniu 🙂
No wiem, wiem, ale i tak w biorąc pod uwagę wszechobecny brak higieny, to procent zachorowalności nie jest duży 😉